Wiara jest pewnością, a nie gdybaniem czy marzeniami – takie Słowa przyszły mi do głowy, gdy jadłam zupę.

Nad wiarą zaczęłam się zastanawiać kilka dni temu, kiedy dostałam na Facebooku wiadomość o treści:

Ostatnio o tobie myślałam. Że ty tak wierzyłaś w to, że …. że aż byłam w szoku. Nawet jak X już cię cisła, to ty mówiłaś, że na pewno …. Nawet jak wszyscy odmawiali, to ty mówiłaś, że …. I spełniło się, nawet jak traciło się nadzieję.

Byłam w szoku jak dostałam tą wiadomość, bo w ogóle nie myślałam o tym czy to jest wiara. Po prostu byłam w stanie zrobić niejako wszystko, byle tylko otrzymać jedną rzecz. Nie umiałam sobie wyobrazić, by mogło stać się inaczej. A próbowałam. Próbowałam sobie wyobrazić co by było gdyby moja prośba nie została spełniona i wiecie jaki był rezultat? Potrafiłam na poczekaniu się rozbeczeć. Nie przyjmowałam więc do wiadomości, że mogłoby być inaczej. Trochę dziwne, bo naprawdę nie miewam takich akcji. Zwykle jest tak, że jestem pogodzona z losem i uważam, że co będzie to będzie i i tak będzie ok. Nie tym razem, moi drodzy! Tak bardzo byłam uparta, że poprosiłam ileś zaufanych osób o modlitwę, i też modliłam się sama. Tak gorączkowo, tak uparcie, że nie jestem pewna czy kiedykolwiek wcześniej modliłam się w ten sposób. Chociaż wydawało mi się, że modlę się z wiarą. Wiele zresztą próśb Bóg wysłuchał i spełnił.

Dziś rano doszłam do wniosku, że znowu muszę się o kolejną rzecz modlić. I to nie dla siebie, a dla innych osób. Nie żebym specjalnie pragnęła, to coś otrzymać, ale wiem, że jest niezwykle potrzebna, dlatego postanowiłam się o to modlić. Dar uzdrawiania nigdy nie był moim marzeniem i rzec muszę – nadal nie jest. Wolałabym, żeby Jezus uzdrawiał używając innych osób, a nie akurat mnie. Widzę jednak zapotrzebowanie na ten dar i… Dziwne jest to, że znów mam w sobie taką upartość, że muszę go otrzymać. I będę robić wszystko, żeby tak się stało. I jestem pewna, że go otrzymam. Bo jest mi bardzo potrzebny. I nie umiem sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Po prostu nie umiem.

Chyba wiem, skąd ta upartość się wzięła. Jakiś czas temu, byłam na pewnej konferencji. Po kazaniu, nadszedł czas modlitwy. Podczas niej, ludzie wyznaczeni do modlitwy mieli podchodzić do różnych osób i się o nich modlić. Gorąco pragnęłam, by i do mnie ktoś podszedł (nie podnosiło się ręki, nie podchodziło się do przodu, jak to zwykle bywa). Zawsze marzyło mi się, żeby ktoś obcy ot tak do mnie podszedł i się pomodlił. Myślicie, że ktoś podszedł? Niestety nie… Było mi tak przykro, czułam się tak zawiedziona, że myślałam, że oszaleję. Wtedy postanowiłam, że nie wyjdę z tej konferencji, dopóki ktoś się o mnie nie pomodli. Czułam się jak kobieta cierpiąca na krwotok (serio!), która mówiła, że jeśli tylko dotknie się szaty Jezusa, zostanie uzdrowiona. Po zakończeniu sama podeszłam do człowieka wyznaczonego do modlitwy. I… pomodlił się 🙂

Myślę sobie, że tak wygląda wiara i pewność, że coś na pewno się stanie.

Że wiara jest pewnością, tego czego się spodziewamy i przeświadczeniem o tym czego nie widzimy (Hebr. 11,1)

A modlitwa z wiarą, to nieprzyjmowanie do wiadomości, że mogłoby być inaczej.

Tak mi się przynajmniej wydaje.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *